
Święta Bożego Narodzenia jest dla mnie okresem dość dziwnym. Z jednej strony kulturowo (i chyba tradycyjnie) moje osobiste święta tak zwanego Bożego Narodzenia wypadają w styczniu (bo prawosławne). Z drugiej strony, całe parcie świąteczne dookoła – w sklepach, w telewizji, na ulicach, choinki – dzieje się do końca grudnia. Potem już jarmarki się zawijają, dekoracje znikają i 6 stycznia większość już raczej nerwowo sprawdza stan konta niż odczuwa trwającą magię Świąt.
Zresztą moje dzieciństwo minęło pod znakiem choinki i Deda Moroza, który przychodził w Sylwestra z workiem prezentów z okazji nadejścia nowego roku, dlatego mogę stwierdzić, że zostałam wychowana raczej w najlepszych tradycjach pogańskich. Cieszą mnie choinka, bombki, renifery, świeczki i inne przaśne dekoracje, dawanie prezentów (w dzieciństwie było na odwrót, nie będę ściemniać), nakryty dla gości stół, smaczne jedzenie i dobre towarzystwo, które można przy tym stole zobaczyć.
Polskie święta często kojarzą mi się z obłędem w oczach na zakupach w supermarketach, zatłoczonymi sklepami z osobami kupującymi byleby coś kupić na prezent (ile osób kupuje coś “bo trzeba coś kupić” a nie “bo tej osobie na pewno się spodoba”?) , megakorkami w miastach, frustracją wielu osób zmuszonych do przebywania w towarzystwie w którym nie chcą przebywać (z różnych powodów), nadmiarem jedzenia (no bo 12 potraw musi być) i w konsekwencji przejedzeniem, zaręczynami i ślubami (które koniecznie muszą się odbyć w obecności całej rodziny) i wymarłymi ulicami na Święta. Nie są to oczywiście reguły, z reguł zdarzają się wyjątki, z wyjątków kolejne wyjątki i reguły :)
Prezenty coraz częściej kupuję przez internet, a w ostatnich dwóch latach Last Christmas usłyszałam przypadkowo tylko raz (filmy świąteczne uwielbiam!!! Love Actually, Listy do M., Bridget Jones etc. – z wielkim uśmiechem).
Michał też specjalnie świąteczny nie jest. I 2 lata temu zaproponował z Warszawy na ten czas się ulotnić. Co uczyniliśmy i spędziliśmy ten czas bajecznie. W tym roku plan powtórzyliśmy, z takim samym sukcesem. Dlatego chcę się podzielić, dlaczego uważam Pragę – mimo ogromnych tłumów turystów – za jedno z najlepszych miejsc do spędzenia Świąt, Wigilii i kilku dni w okresie świątecznym.

Jarmark praski jest uznawany za jeden z najpiękniejszych w Europie.

Jest wymieniany praktycznie we wszystkich zestawieniach typu “10 najpiękniejszych jarmarków”, “20 jarmarków, które warto odwiedzić”, “30 miejsc, które wprowadzą Cię w świąteczny nastój”. Trudno mi stwierdzić, czy faktycznie jeden z najpiękniejszych.Wszystkich, które chciałabym zobaczyć, jeszcze nie widziałam. Zresztą piękno jarmarków jest najbardziej świąteczne właśnie na zdjęciach :). Z bliska to tradycyjne domki drewniane z jedzeniem, grzanym winem i mało komu potrzebnymi na co dzień w domu drobiazgami w bajecznie wysokich cenach.


Wielkim plusem jest lokalizacja. Domki jarmarkowe widzieliśmy praktycznie we wszystkich lokalizacjach turystycznych: na Rynku Staromiejskim (Staroměstské náměstí) – największy (sic!), na Hradczanach, na Placu Wacława (Václavské náměstí), na Placu Małostrańskim (Malostranské náměstí), na Placu Republiki (Náměstí Republiky). Pojedyncze domki z grzanym winem i jedzeniem rozrzucone są po całym centrum Pragi – po głównych ulicach.

No właśnie! Grzane wino.
Tylko 50 koron (czasami zdarza się 40), czyli 7,70 PLN za wielkie szczęście na mrozie. Jest naprawdę dobre, dobrze doprawione, nie przesłodzone. Cytryny i pomarańcze można dodawać zazwyczaj z miseczek we własnym zakresie. Co więcej, z winem można chodzić po ulicach. Tzn nie sprawdzałam tej opcji w dni zwyczajne, natomiast w okresie świątecznym nikogo z winem w ręku na ulicach nie zatrzymują, więc spacer na mrozie to sama przyjemność (tak, wiem, że organizm wychładza się szybciej, ale nie spaceruję z winem codziennie ;))
Do grzanego wina polecam trdelnik. Wikipedia podpowiada, że to tradycyjne ciasto słowackie, nawijane na walec, które zdobyło uznanie również w Czechach. Mnie natomiast taki zestaw kojarzy się własnie ze świąteczną Pragą. Angielska wersja wikipedii twierdzi, że trdelnik jest jednak wynalazkiem węgierskim :D W każdym razie jest to słodkie ciasto, nawijane na kij, posypane orzechami, cukrem i cynamonem.

Na gorąco smakuje wybornie, a w połączeniu z grzanym winem przynosi ekstazę i foodgazm na powietrzu.

Kosztuje przeważnie 60 koron (9,25 PLN) z małymi wyjątkami. Oprócz tymczasowych domków z tymi wyrobami, w uliczkach Starego miasta są okienka i knajpki, specjalizujące się w trdelnikach, gdzie prawdopodobnie można je kupić przez cały rok.
Nigdy nie koncentrowałam się latem na słodyczach, dlatego trudno mi powiedzieć, czy faktycznie są do kupienia przez cały rok. Przy długich spacerach ilość kalorii nie jest straszna – potwierdzone ważeniem info! ;)
Na straganach oczywiście, jest też dużo innego jedzenia na ciepło: haluszki, kiełbasy i kiełbaski, mięso pieczone, golonki, pieczone kasztany, gorąca czekolada.
Hitem dla mnie kiedyś były białe kiełbaski ala hot-dog z kiszoną kapustą. Można oczywiście kupić pamiątki.
Nie wszystkie są oryginalne, większość zrobiona w Chinach (oprócz palinek, czekoladek etc.), ale oko cieszy.
Jarmark jest otwarty od końca listopada do początku stycznia (w tym roku był do 6 stycznia), do 22.oo.
Sklepy, w tym supermarkety nie dźwigają ciężaru świątecznej gorączki. Tesco, które było obok naszego hotelu, było wręcz pustawe. Nikt nie wyjeżdżał wieczorem 23-go z przeładowanym wózkiem jedzenia, ani nie latał po sklepach w poszukiwaniu ostatnich prezentów. Małe kolejki, ludzie z koszykami z normalnymi zakupami na parę dni plus butelka wina albo szampana, zero stresu. Może źle dla gospodarki i właścicieli sklepów, ale dla nas to była wielka ulga. Również 24-go można było spokojnie zrobić zakupy (już pomijam ofertę Tesco w Czechach: takich produktów, szczególnie z działu Kuchnie Świata w polskich marketach nie widziałam, trzeba je kupować w specjalistycznych sklepach internetowych, w Czechach są ogólnie dostępne: przyprawy, sosy, pasty – wyszliśmy z 2 workami zakupów do zabrania do Polski. Czesi gotują więcej? bardziej lubią eksperymentować? większe azjatyckie społeczności? a podobno u nas jest sporo blogów kulinarnych, ludzi z pasją do gotowania, których – jak się okazuje – dostawcy produktów po prostu lekceważą? nie ma popytu?). Po zamknięciu dużych sklepów pozostają sklepy otwarte 24h. Ceny oczywiście wyższe ale podstawowe produkty dostępne od ręki o dowolnej godzinie. Takich sklepików w Centrum miasta jest pełno. Duże sklepy są zamknięte tylko 25 grudnia. 24 grudnia pracują krócej, ale przeważnie dłużej niż w Polsce. Ceny zbliżone do polskich.
Restauracje w Centrum miasta są otwarte cały czas. Mniejsze restauracje zamykają sie 24-go grudnia na 2-3 godziny na obiad wigilijny i otwierają ponownie około 19-20. Duże restauracje są otwarte i dostępne. Oprócz zwykłej karty, dostępne jest menu wigilijne, można spróbować specjałów czeskich, typowych tylko i wyłącznie dla tego okresu (w tym karp!). Może nie jest to tak smaczny obiad jak u mamy, babci, ale też dobrze gotują. Ceny nie są zawyżone (12-50zł w zależności od restauracji, mam na myśli poziom średni, nie ekstra luksus). Wam pozostanie tylko rachunek do zapłacenia, a nie góra naczyń i zalegające w lodówce jedzenie :D Restauracje w mniej turystycznych dzielnicach zazwyczaj 25 albo nawet i 26 grudnia mogą być zamknięte. Zazwyczaj tylko bary są nadal otwarte.
No i może jeden z najważniejszych czynników dla mnie – ludzie na ulicach. Fakt, jak widzimy te ogromne tłumy, to uciekamy w boczne uliczki.
Ale na jarmarkach jest sporo ludzi uśmiechających się do siebie i do was, jest gwarnie i wesoło, na ulicach sporo ludzi, którzy nie chcą siedzieć przy stole, tylko zobaczyć coś nowego,

w restauracjach tłumy, więc nie ma ogłuszającej ciszy i kelnera stojącego nad wami i niecierpliwie oczekującego, kiedy wyjdziecie.
No i dużo jest muzyki na ulicach, co stwarza wyjątkowy nastój. Wigilia 2 lata temu zawsze będzie mi się kojarzyć ze starszym Panem, który grał na Rynku Staromiejskim na saksofonie, notabene jest on nieformalną wizytówką Pragi (przynajmniej sporo osób go kojarzy),
oraz z Panem grającym na kieliszkach.
Było to piękne przeżycie, wręcz magiczne w taki wieczór. Gdybyśmy byli w bajce, pewnie reżyser dodałby latające gwiazdki, wróżki i odpowiednie kolory ;).
W tym roku byłam pod wrażeniem Pani, która na głównym rynku grała pięściami świąteczne melodie na karylionie,

oraz Pana – rozebranego do podkoszulka, który przy -7 stopni Celsiusza, szczęśliwie naparzał w bongosy i ulicznego śpiewaka, którego wykonanie “Hallelujah” stała się najlepszym zakończeniem wyjazdu i pewnie zawsze będzie mi się już kojarzyć z Pragą 2014 a nie Shrekiem :).
Sylwia Pietrzykowska
12 grudnia 2016 at 7:49 pm
Praga jest dobra o każdej porze roku. Ja byłam kilka lat temu w lato.
Life Good Morning
10 grudnia 2016 at 9:16 pm
A ja się akurat wyniosłam z Pragi na okres świąteczny i wszystko przegapię. Ech…
Poszli-Pojechali
12 grudnia 2016 at 7:51 pm
Life Good Morning za rok nadrobisz! :)
Ewa Serwicka
3 grudnia 2016 at 1:31 pm
Ja zimę lubię tylko jak jest śnieg :)
Poszli-Pojechali
7 grudnia 2016 at 10:04 pm
czasem i w Pradze pada śnieg ;)
alektaskinalekta
14 grudnia 2015 at 10:50 pm
Uwielbiam Pragę :) Chociaż nigdy tam nie byłam w okresie około-świątecznym. A jak widać – warto
Zalatana Para
21 listopada 2015 at 11:51 am
Natalia Malec
19 listopada 2015 at 4:16 pm
Praga jest zawsze dobrym pomysłem :)
Kinga Bielejec
19 listopada 2015 at 8:40 am
Pięknie! Byłam kilka lat temu na jarmarku w Pradze, w tym roku kierunek Drezno ;)
Poszli-Pojechali
19 listopada 2015 at 10:31 am
Też jest na naszej liście! :)
Szeroką drogą
17 listopada 2015 at 5:17 pm
My w zeszłym roku byliśmy w Wiedniu i w Bratysławie i było magicznie!
Poszli-Pojechali
17 listopada 2015 at 5:27 pm
Szeroką drogą ooo w tym roku właśnie Bratysławę mocno rozważamy również. Czyli warto jednak pojechać!
ATE trips
17 listopada 2015 at 9:06 am
my polecamy też Olomouc (Ołomuniec) ;) https://ate-trips.blogspot.com/2014/12/mikoajki-na-czeskim-jarmarku.html
Asia
16 listopada 2015 at 11:36 am
Przyznam, że sama chętnie bym wyjechała na święta gdzieś dalej, ale moja rodzina jest tak tradycyjna, że mi nie wypada:(może kiedyś, bo to co pisaliście jest wciągające, relaksujące dla oczu i z tej magii ma szansę się czerpać pełnymi garściami:)
kami
15 listopada 2015 at 3:33 pm
Tati, tak bardzo trafne obserwacje o polskich świętach!! to wszystko jest mega smutne, ale bardzo prawdziwe i m.in. dlatego nie jestem fanką świąt, sama najchętniej bym gdzieś uciekła. Raz mi się zdarzyło być w Pradze tuż przed świętami i było fantastycznie, dokładnie tak jak opisujesz! Także z ręką na sercu mogę się pod każdym Twoim słowem podpisać!!
monika jall
7 stycznia 2015 at 3:02 pm
Tez w przyszlym roku ulatniam sie na swieta, co prawda jeszcze nie wiem gdzie, ale do tego czasu powinnam cos wymyslic:) Swieta prawoslawne brzmia ciekawie, chetnie bym jakas relacje poczytala. ps. Raz bylam swiadkiem jak wyznawca Buddy pytal wyznawce Mahometa jak spedza Christmas:)
Tati
7 stycznia 2015 at 9:48 pm
Na pewno chciał dobrze ;) moim zdaniem, sedno świąt religijnych u nas mocno się zatraciło: jest impreza, jest zabawa, są prezenty i symbole (głównie z czasów pogańskich zaadaptowane na potrzeby władzę mających).Zresztą nie ma co się dziwić – w takim czasach żyjemy.
urlopnaetaciepl
6 stycznia 2015 at 8:42 pm
Podoba mi się! Kiedyś wpadliśmy do Pragi na Sylwestra i staliśmy w pieszym korku na Moście Karola ;) Ale tak jak piszesz zawsze można uciec gdzieś w bok! Challenge na 2015 nauczyć się grac na kieliszkach. A co!
Tati
7 stycznia 2015 at 12:07 pm
Trzymam za słowo i czekam na efekty!!! :D
Joanna/places2visit.pl
6 stycznia 2015 at 6:54 pm
Praga wygląda zupełnie inaczej w zimie, niż jak byliśmy kiedyś w lecie. A trdelnik spotykaliśmy bardzo często na Węgrzech :)
Tati
7 stycznia 2015 at 12:09 pm
No bo wg niektórych źródeł trdelnik podochodzi akurat z Węgier a nie Słowacji. Co w sumie bardzo mnie pociesza – bo uzależniłam się od tego wynalazku i zażywałam sobie codziennie podczas wyjazdu. Świąteczne miasta zawsze troszkę inaczej wyglądają i mają taki magiczny urok :)