
Chlebowa Chata – miejsce, w którym pierwsze skrzypce grają przede wszystkim tradycje – pieczenia chleba, wytwarzania masła i zbierania miodu, tak jak robili to na tych ziemiach nawet 100 lat temu.
Byliście, jesteście ciekawi jak się robi miód, zrobiliście kiedyś swój domowy bochenek chleba, próbowaliście porównać masło ze sklepu z tym, kupowanym od Pani z targu?
Ostatnio panuje moda na zdrowe jedzenie (i super!) oraz robienie wszystkiego samemu (mniej super). Po ponad dwudziestu latach pomagania rodzicom na działce oraz mamie w przetworach na zimę wiem, jak ciężka jest ta praca, przez wiele miesięcy, by zbierać potem owoce-warzywa w ilościach większych niż trzy sztuki i mieć co jeść pysznego w zimie. Sporo pojawiło się jedzenia z dobrych produktów, czasem również ekologicznych, wytwarzanych z poszanowaniem tradycji i zdrowia. Coraz częściej (stety? niestety?) po spróbowaniu takich produktów przestajemy kupować je w sklepie. Taki powrót do natury, coraz bardziej w cenie, dosłownie i w przenośni. Kupujemy na targu, robimy sami, szukamy alternatyw. Osobiście stawiam na umiarkowanie i zdrowy rozsądek – ale to zupełnie inna historia. Pojawiają się też miejsca, w których można zobaczyć, jak to się robi i spróbować swoich sił, zanim rzuci się wszystko i wyjedzie się w Bieszczady (nie wszystkim to wychodzi, wiedzieliście? ;)).
Do Chlebowej Chaty trafiliśmy, zgłębiając śląskie smaki razem ze Śląskie.Pozytywna Energia – tym razem kuchnię góralską.
Chlebową Chatę ciężko przyporządkować do jednej kategorii. Kiedyś pewnie nazwałabym to agroturystyką, szczególnie że oferowali niegdyś również kilka pokoi. Bliżej jej teraz do skansenu. Tylko że to nie skansen i nie muzeum, bo to miejsce żyje, bawi, uczy, karmi i czaruje, mimo że na początku wydaje się, że “archaiczne” sposoby są dobre do poczytania tylko w książkach historycznych.
Najmniej praktyczną częścią jest opowieść o miodzie. Dużo teorii, ciekawych faktów, odpowiedzie na wszystkie, nawet najgłupsze pytania (ciekawe, które przewijają się regularnie?) – i po kilkunastu minutach jesteście mądrzejsi o kilka podstawowych informacji o pszczołach i rozumiecie, skąd mogło wziąć się powiedzenie “pracowity jak pszczółka”.
Wyszłam pełna podziwu dla małych stworzeń, dostarczających nam produkt, który posiada niesamowite właściwości lecznicze (i którego jestem osobistą fanką) – miód.
Po przekroczeniu progu kolejnego pokoju trafiłam do bajki.
No dobra, trudno nazwać bajką kuchnię z pokojem, odtworzone na wzór takich pokoi w chatach wiejskich, gdzie kiedyś się gotowało, mieszkało, spędzało czas i się odpoczywało, czasem wszystko na raz, z wieloma domownikami. Ale nie mogłam oderwać wzroku od koszyków, kafelków, drewnianego stołu, na który dosłownie za chwilę wjechały chleby z pieca, prawdziwego, parujące i roztaczające aromat, prowadzący do zawrotu głowy, narzędzi, o roli których nie miałam zielonego pojęcia.
Nie wyglądały w tym pokoju jak eksponaty – i w sumie okazało się, że miałam rację. Chleby wróciły do pieca dojrzewać (a szkoda, odłamałabym kawałek i zanurzyłabym zęby w jeszcze parzący kawałek), a my skupiliśmy się na mleku, takim prawdziwym, od krowy, bez kartonu, z poziomem tłuszczu przewyższającym ogólnodostępne w sklepie. Z tych kilku litrów na naszych oczach, naszymi rękami (noooo prawie!) zrobiliśmy śmietanę, maślankę, masło, pośrednio serwatkę.
Brzmi sucho, ale z pomocą prostych urządzeń, takich samych, wykorzystywanych kilkadziesiąt, sto lat temu, tworzyliśmy, za pomocą Pani Jadwigi, coś od podstaw. Jeszcze ciepła maślanka podobno była doskonała. Trzymając w pamięci plan dnia i swój wrażliwy żołądek – zrezygnowałam, obawiając się rewolucji. Sądząc po zachwytach, naprawdę była warta spróbowania. Po kilkudziesięciu zdecydowanych ruchach ubijania śmietany przywitaliśmy kawałki masła jak mały cud.
Potem tylko nakładanie go w foremki, wzór których swego czasu (każdej!) był unikalny – wiadomo było, od której gospodyni masło pochodzi.
Foremki przepiękne i prawie sobie taką na wyjeździe kupiłam (tak jakbym zamierzała robić masło w domu). Ale jest dla mnie pewnie misterium w patrzeniu na rzeczy, które dotychczas oglądało się jako gotowy produkt na półce sklepowej.
Najlepsza część wycieczki po Chacie – jedzenie!
Rozwałkowane i upieczone własnoręcznie podpłomyki, zrobione własnoręcznie masło, twaróg domowej roboty, smalec, miód, chleb i kawa zbożowa z mlekiem.
Wiecie, ile pisków na minutę można wydać żując? Ja przestałam liczyć, postanowiwszy twardo zrobić drugie podejście do pieczenia chleba w domu (pierwsze niby było ok, ale coś poszło nie tak, bo z efektów zadowolona nie byłam).
W ostatniej części – stodole – zobaczyłam, gdzie wędrują na co dzień myśli i serce właściciela miejsca – Mariana Dydusa.
Podejrzewam, o każdym cepie, traktorze, skrzyni i innych narzędziach tam trzymanych mógłby opowiadać godzinami.
Jestem też gotowa się założyć, że pamięta jak je znalazł i skąd przywiózł. Jest to miejsce, opowiadające – w wielkim streszczeniu – historie chat wiejskich, uprawiania pola i pilnowania gospodarstwa. Jest to też chyba historia człowieka, który dba o to, żeby goście mogli to zobaczyć, podotykać i umiejscowić każde narzędzie, zgodnie z jego przeznaczeniem, na jego miejsce w gospodarstwie i w swojej głowie, zamiast abstrakcyjnych eksponatów muzealnych z opisem.
Na marginesie:
Zawsze można tu wpaść do sklepiku – po miód i w odwiedziny. Żeby umówić się na zwiedzanie, trzeba zadzwonić wcześniej – by móc dołączyć do jakiejś potwierdzonej grupy albo skrzyknąć się z ludźmi odpoczywającymi w okolicznych agroturystykach.
Samo zwiedzanie kosztuje 7 złotych, oprowadzenie i udział w pieczeniu chleba – 14 złotych, a pełna opcja, z próbowaniem produktów wytworzonych chwilę temu i przygotowanych przez gospodarzy wcześniej – 20 złotych.
Wpadajcie i spróbujcie prawdziwego chleba, zróbcie masło, posłuchajcie historii, upieczcie podpłomyki. Uprzedzam – trudno wam będzie potem pójść do zwykłego sklepu.
p.s. zdjęcia własnego chleba – wkótce :)
ul. Breńska 113, Górki Małe
Karolina
27 kwietnia 2016 at 6:51 am
Ciekawie to wyglada. Z checia zjadłabym taki chleb prosto z pieca z masełkiem :)
Michał
22 kwietnia 2016 at 8:59 am
Miejsce bardzo klimatyczne:-). Tak jak piszesz, bardzo dobrze, że ludzie zaczynają myśleć o tym, co jedzą, a nie tylko o tym, żeby było tanio – dla mnie to nie tylko kwestia smaku, ale przede wszystkim zdrowia;-).
Epepa
21 kwietnia 2016 at 7:58 am
Jestem ze Śląska i szukam takich miejsc. Cieszę się, że nasza tradycja dalej jest kultywowana. Takka chatka to też świetna promocja dla regionu. Planowałam wypad w tamte okolice i zajrzę.
Połącz Kropki
20 kwietnia 2016 at 7:32 pm
Trochę nie mój typ atrakcji, ale fajnie, że skupiacie się także na podróżach po Polsce:)
https://olazplecakiem.blogspot.com/
20 kwietnia 2016 at 6:39 pm
mniam :) wszystko wygląda smakowicie :)
Przemysław Czatrowski
11 kwietnia 2016 at 3:54 pm
Michał w koszulce Mono ubijający masło :) <3
Śląskie Smaki
12 kwietnia 2016 at 6:26 am
heh, no warto było do Chaty pojechać, prawda? ;) Były jeszcze inne przygody, ale nie wiemy czy Poszli-Pojechali udostępnią publicznie ;)