
Moje pierwsze skojarzenia na hasło “Śląskie Smaki” były oczywiste – kluski śląskie. Tyle. Których na dodatek nigdy nie jadłam. Jakoś nie było okazji, a gdy nawet się zdarzyła, to i tak zamawiałam coś innego.
Tak samo, od razu po przyjeździe do Katowic udaliśmy się do typowo śląskiej restauracji – Hurry Curry. To miejsce znamy jeszcze z wcześniejszych lat – z festiwalu Off (tak na marginesie chyba najlepsze festiwalowe jedzenie, które jadłam ever). Bardzo smaczna kuchnia indyjska, na dodatek w tak bardzo – marketingowo się wypowiem – atrakcyjnych cenach w porównaniu z Warszawą. Na tyle smaczna, że musieliśmy walczyć o talerze z innymi smakoszami śląskimi ;)
Znajomość z kuchnią śląską zaczęliśmy faktycznie od klusek śląskich. A właściwie od robienia klusek śląskich
– pod czujnym okiem Kreatora Smaku, który wraz z 35 innymi najlepszymi kucharzami Polski tworzy Akademię Kulinarną.
Było to dla mnie danie flagowe Śląskiego (IMO!). Myślę, że nie tylko dla mnie. Województwo znane jest z dobrej kuchni, ale z wymienieniem dań typowych dla regionu, myślę, byłoby już znacznie trudniej.
Kluski okazały się mega proste do zrobienia – jeśli uda mi się zrobić w domu równie smaczne, będzie przepis!
Nie ominęła nas dyskusja o dziurkach. Mają być w końcu czy nie? Wychodzi na to, że kwestia subiektywnie dobrowolna. Wszak jednak dziurka pozwala na zatrzymanie sosiku – i wtedy wiadomo, są o niebo lepsze w smaku.
Zgłębianie kuchni śląskiej rodziło zachwyt za zachwytem. Cóż, trudno się dziwić – bowiem kuchnia śląska jest jedną wielką mieszanką kuchni polskiej z czeską, austriacką, niemiecką i żydowską. Ciężka bo ciężka, ale każdy znajdzie tu dla siebie coś pysznego.
Co więcej, powstał szlak kulinarny Śląskie Smaki dzięki staraniom Śląskiej Organizacji Turystycznej, znacznie ułatwiający poznanie tej kuchni w trakcie podróży po Śląskim. Na szlaku znajduje się obecnie 29 restauracji proponujących typowo śląskie potrawy oraz potrawy kuchni jurajskiej, beskidzkiej i zagłębiowskiej. Wszystkie potrawy certyfikowane, restauracje oznaczone – macie gwarancję, że danie tu przygotowane będzie na podstawie sprawdzonych regionalnych przepisów. Każda restauracja ze szlaku bierze udział w konkursie – zbierając pieczątki do książeczki, dostępnej w każdej restauracji, można już za 7 pieczątek otrzymać upominek.
Co zjeść – potrawy śląskie
Zupy
- Żurek (przepraszam, żur!)
Gdybym była poetką, pewnie napisałabym odę do żurku, albo chociażby wiersz. Jadłam 2 razy dzieło rąk Michała Bałazego i Sebastiana Humskiego. Pokochałam tę zupę na nowo: robiony na domowym zakwasie, smakuje rewelacyjnie.
- Kwaśnica – jak sama nazwa wskazuje, z kapustą kiszoną.
- Wodzionka – zupa na chlebie i wrzątku
- Zupa dyniowa – pyszna, pożywna (brakowało mi imbiru, chili i kardamonu z mlekiem kokosowym – ale to tylko kwestia przyzwyczajeń kulinarnych)
- Zupa ziemniaczana
- Chrzanica
- Rosół (jaka kuchnia bez rosołu!)
- Siemieniotka, bryja, moczka – zupy przyrządzane na Boże Narodzenie
Dania główne
- Rolada (bezsprzeczne pierwsze miejsce) – właśnie z kluskami śląskimi i kapustą modrą w zestawie, w przeciwieństwie do zrazów, wyłącznie z wołowiny, choć zdarza się również z królika
- Pierogi z bryndzą (to była miłość od pierwszego gryza) – z zasmażaną cebulką i śmietaną. Gdyby inni nie patrzyli tak srogo, zjadłabym całą patelnię (well, właściwie prawie ją zjadłam nie przejmując się czy patrzyli czy nie)
- Karminadle – kotlety mielone
- Mięsa pieczone – dziczyzna, żeberka, golonka, gęsina, kaczka (zjadłam najlepszą chyba w swoim życiu kaczkę tutaj – w Zajezdzie Hetman)
- Krupniok – nic innego jak kaszanka
Tak na marginesie opowiem wam swoją historię o moim związku z kaszanką. Mnóstwo lat temu stołówka akademiku, w którym przebywaliśmy nasz pierwszy miesiąc w Polsce zaserwowała nam kaszankę. Tak naprawdę nikt nam jej nie serwował, ona na nas czekała na talerzach w pustej sali. Z daleka czarne kupki wołały i wabiły. Jak w hollywódzkich kreskówkach, nadzialiśmy się na siebie na progu stołówki i zamarliśmy w oniemieniu. Nikt do stołów nie podszedł – kaszanka została na talerzach, a my głodni na cały wieczór. Od tego czasu wiele się zmieniło. Znajomi przełamali opór – podsmażając kaszankę z cebulką i przyprawami i wmuszając pierwszą łyżkę. Kolejne same poszły. Od tego czasu przygotowuję ją sama i jest obecna regularnie w naszym menu.
- Babka ziemniaczana
- Gałuszki, buchty – kluski, pampuchy do mięsnych sosów. Co ciekawe gałuszki uważane są też za danie kuchni ukraińskiej
- Żymlok – kiełbasa podrobowa, nazwa której pochodzi od bułki, która wchodzi w skład kiełbasy
- Hekele – potrawa ze śledzia z jajkiem, ogórkiem kiszonym, cebulą i musztardą (brzmi yummy! do zrobienia i w notesik)
- Hauskyjza – ser smażony, z tym że ser twarogowy, najlepiej domowy
Desery
- Szpajza – deser z jajek z żelatyną z różnymi dodatkami
- Ajerkuchy albo racuchy z jabłkami (jakie to dobre! też mój “pierwszy raz”)
- Babka piaskowa
- Makówki
- Kopa ornontowicka – tzw. deser tylko dla dorosłych, z owocami, bitą smietaną i alkoholem
- Kołocz z serem – wariacja na temat sernika
- Krepel – pączki
- Oblaty – wafle, o smaku tradycyjnym i waniliowym (teraz dostępne są różne)
- Jabłko pieczone
Na osobną uwagę zasługuje tatarczuch – chlebek z mąki gryczanej, który możecie kupić tylko w Żarkach.
Dostępny jest 2 razy w tygodniu na targu od pani Jadwigi Plesińskiej (lepszych nie ma!). Jak zobaczyłam po raz pierwszy, pomyślałam sobie w duchu – o really? Po czym wziełam kromkę, i kolejne trzy bo nie mogłam przestać. Lekko słodkawy, może służyć jako deser sam w sobie. Jeszcze lepszy z masełkiem albo dżemem.
Podczas weekendu udało się odwiedzić trzy restauracje ze szlaku: Rogata, Styl 70 i Zajazd Hetman. Trzy różne style: karczma, restauracja nawiązująca wystrojem do lat 70-ych i zajazd z prawdziwego zdarzenia. W każdej z nich – bardzo dobre jedzenie, przystępne ceny, potrawy śląskie i standardowe.
Karczma podarowała mojemu podniebieniu pierogi z bryndzą (luv), obłędne pasztety,
pieczone mięsa z sosami (ten miodowo-musztardowy będę próbowała odtworzyć) oraz racuchy. Jedząc racuchy odkryłam w sobie ukryte moce i dodatkowy żołądek na desery.
Styl 70 Hotel ugościł pieczonym boczkiem (kolejne zaskoczenie!),
zupą dyniową, sztandarową roladą z kluskami śląskimi i kapustą modrą. Deser był poza menu śląskim – krem czekoladowy (bums – kolejny deserowy żołądek).
Zajazd Hetman przygotował marynowaną pierś przepiórki,
żurek na maślance (będzie robione!), kaczkę – najlepszą którą jadłam w swoim życiu oraz jabłko pieczone z żurawiną i sosem waniliowym.
Nie wiem jak wy – ja na samo wspomnienie jestem znowu głodna.
Do Karczmy Rogatej i Zajazdu Hetman chętnie powrócę. Nie raz, nie dwa, lecz za każdym razem jak będziemy w tych okolicach.
Słowa uznania należą się szefowi kuchni Zajazdu – Sebastianowi Humskiemu. Właściwie swoją osobą złamał nasz stereotyp o zajazdach, które omijaliśmy szerokim łukiem będąc w drodze. Pasja do gotowania, ogromna wiedza, chęć dzielenia się nią (rozmawiając o składnikach i sposobach gotowania, mocno opóźniliśmy wyjazd) oraz dbałość o jakość produktów (wszystkie możliwe przywożone z pobliskich wsi albo – tak jak w przypadku gęsi – hodowane we własnym zakresie na podwórku). Jak się okazuje, takich jak my – chętnych na degustację – w okolicach jest więcej. Stali klienci, którzy co tydzień przyjeżdżają na obiad albo na specjalne weekendowe menu, układane według sezonów oraz dostępnych produktów. W tym momencie tak lekko żałuję, że nie mieszkam tam w okolicach. Też przyjeżdżałabym co tydzień na obiad.
Na koniec podrzucam link do aplikacji Śląskie Smaki – na pewno się przyda! Jest bardzo łatwa w obsłudze i przydatna (więcej szczegółów wkrótce – jak zawsze w cyklu z aplikacjami).
kami
8 października 2015 at 11:14 am
najs, ile bezmięsnych rzeczy się znajdzie! jadłabym!!! :D szczególnie te pierogi z bryndzą i ser smażony :D
Tati
8 października 2015 at 11:18 am
Pierogi z bryndzą są obłędne!!! Właściwie kombinuję, czy wracając z Cieszyna na nie nie zawitać ;)
Ewa
8 października 2015 at 9:43 am
Co za gołąb madafaka! :D
Tati
21 maja 2015 at 8:36 pm
dziękuję :) ja cieszę się bardzo z weekendowych odkryć i zamierzam eksplorować dalej przy każdej okazji :)
monika jall
21 maja 2015 at 7:35 pm
Wow! Czesc z tych potraw znam, o czesci slyszalam, ale o duzej czesci nie mialam pojecia ze istnieje :) Bardzo pyszny wpis.
Magdalena Kuźma
21 maja 2015 at 6:10 pm
O ludzie, ile mięsa. Dobrze, że pomiędzy można znaleźć coś do jedzenia ;)
Poszli-Pojechali
21 maja 2015 at 7:55 pm
wbrew pozorom jest całkiem sporo dań bez – da się znaleźć na każdy gust :)
Ewa Serwicka
21 maja 2015 at 6:03 pm
jestem głodna :D
Poszli-Pojechali
21 maja 2015 at 7:54 pm
nic, tylko jechać do Śląskiego :D
Monika Marcinkowska
21 maja 2015 at 6:00 pm
o ja…jak ja lubię jak jest podróżniczo o jedzeniu!
Poszli-Pojechali
21 maja 2015 at 7:54 pm
:)
ewa
21 maja 2015 at 4:58 pm
Zawsze i wszędzie kruchy chętnie pod każdą postacią
Tati
27 maja 2015 at 10:07 am
zaczynając od weekendu ja też :D
Anna Agata Sobolewska
21 maja 2015 at 1:24 pm
i znowu porn food! :) to jest skandal! ja od samego patrzenia przytyłam! mniam….
Poszli-Pojechali
21 maja 2015 at 2:10 pm
:D to oznacza, że trzeba się umówić na kulanie klusek!
Tati
21 maja 2015 at 11:17 am
No właśnie zastanawiałam się, czy to jest to samo. Bo racuchy się robi z dodatkiem drożdży, a ajerkuchy – bez. Muszę zgłębić temat czy to jest kwestia przepisów, na które się natknęłam czy faktycznie to samo, tylko inne nazewnictwo :) I smacznego – co gotujesz? :D
Viennese breakfast
21 maja 2015 at 10:18 am
Te racuchy z jabłkami mają na Śląsku swoją nazwę – ajerkuchy.
Tyle fot z jedzeniem, że nie mam wyjścia, muszę sobie teraz coś upichcić :D
Tati
21 maja 2015 at 8:51 am
Do tego czasu, myślę, że będziemy mieli nie tylko co zjeść, ale również co zobaczyć – Śląskie jest piękne i nas totalnie zauroczyło!
Magda
21 maja 2015 at 8:28 am
Pan gołąb bardzo groźnie patrzy! Ale poza tym to w sierpniu wybieram się na Śląsk. Wydrukuję ten post i niech mi służy za przewodnika! Muszę spróbować tego i owego!
Anne Mari Schmidt
21 maja 2015 at 6:36 am
Przeczytalam “śląskie ślimaki” …
Poszli-Pojechali
21 maja 2015 at 7:27 am
na pewno jakieś by się znalazły ;)
Marlena Kawczyńska
21 maja 2015 at 5:45 am
racuchy z jabłkami pierwszy raz?????!!!!!!!!!!! Nie wierzę!!!! przyjeżdżajcie do Lublina to Wam zaserwuje najlepsze na świecie ;)
Poszli-Pojechali
21 maja 2015 at 7:26 am
:)))) jeszcze pączki mamy do spróbowania!
Basia Salamon-Szympruch
21 maja 2015 at 5:40 am
ooo, ja właśnie jem, szkoda, że nie tą kaczkę ;)
Poszli-Pojechali
21 maja 2015 at 7:26 am
myślę, że jeszcze długo będzie za mną chodzić