
Każdej osobie, która spyta mnie, gdzie zjeść w Madrycie, bez zastanowienia wyślę ją do San Miguel. Jest to najlepsze miejsce, by nawiązać romans z kuchnią hiszpańską. Na myśl o tapasach z targu i sangrii nadal się wzruszam i odruchowo sprawdzam ceny biletów do Madrytu.
Pierwszy poranek w Madrycie. Po ogromnym niewyspaniu spowodowanym spóźnieniem samolotu (pozdrawiamy dowcipnisia od wyimaginowanych bomb na lotnisku) oraz nocnej wędrówce ulicami Madrytu (to akurat było fajne, nawet ta mało strawna kanapka z nocnej knajpy by zaspokoić skomlenie żołądku i zmęczenie w połączeniu z ekscytacją aż tak bardzo nie dawało w kość) i dość skąpym południowym śniadaniu (po polskich jajecznicach, kanapkach i solidnych porcjach zawsze jestem na odwyku) brniemy odkrywać miasto – “pędzimy” na wycieczkę Sandemansa, tradycyjnie lekko spóźnieni. Głupio się uśmiecham na widok kropli deszczu na nosie i zapewniam siebie, że Madryt jest piękny przy każdej pogodzie (parasolka bezpiecznie schowana w plecaku, w hostelu, by nie zamokła!). Jest piękny! Idę odebrać mapę do Informacji Turystycznej miasta, które nie raz ratują naszą orientację na mieście. W międzyczasie zaczyna lać. Nie, nie padać, lać. Idziemy w coraz bardziej mokrych kurtkach, coraz bardziej marszcząc nosy na piękne miasto, coraz bardziej spowalniając kroki i odseparowując się od wycieczki. Na widok San Miguel zapala nam się mała czerwona lampka w głowie, para szybkich spojrzeń – na tapasy i chorizo za szkłem – na siebie, na truskawki i winogrona – na siebie, na coraz bardziej oddalającą się wycieczkę i drzwi do targu w Centrum miasta…
I idziemy na targ.
Mercado! Czy czujecie jak na kończyku języka pojawia się przyjemność od samego wypowiadania tego słowa? Nic innego jak targ po hiszpańsku. Jest ich sporo w Madrycie. Każdy inny, ze specyficznym charakterem. Czy nadaje go dzielnica, czy mieszkańcy, czy historia miasta – nie odpowiem, bowiem nie zdążyliśmy w tak krótkim czasie się zapoznać z nimi aż tak dobrze. Ale z pewnością każdy wart odwiedzenia (jest ich znacznie więcej, niż w poście – a ja mam plan zwiedzić je wszystkie), bo ciężko sobie odmówić przyjemności, małych, dużych, na każdą kieszeń.
San Miguel
Jeden z najstarszych i najbardziej okazałych targów w Madrycie, z ciekawą historią w tle. Przy tym jedno z najbardziej turystycznych miejsc w Madrycie, polecane przez każdy przewodnik. O dziwo, w ogóle mi to nie przeszkadzało (na miejscu). Mimo, że zamierzałam sprawdzić to miejsce w ostateczności, na sam koniec, jeśli będziemy zmęczeni i zabraknie nam pomysłu na spędzenie czasu (nam?). Co za błąd!
Sporo ludzi w środku, przekraczamy próg, by schować się od deszczu i trafiamy do Krainy Czarów. Mnóstwo ludzi ale (sic!) uśmiechniętych, zajętych rozmowami, towarzyskich kółek przy stołach.
Zapachy roznoszące się na sali i wszystkie te stoiska – w trzy sekundy dostajemy oczopląsu.
Owoce! Kiełbaski!
Tapasy!
Sangria! Oliwki!
Przez dłuższą chwilę nie mogliśmy zdecydować czy iść jednak jeść (przecież dopiero co śniadanie! – słusznie, kogo to obchodzi w zaistniałych okolicznościach) czy biegać z aparatem by to cudo uwiecznić sobie ku pamięci. Zgadnijcie, co wygrało.
Ogromne stoisko ze smacznymi tapasami – czyli przekąskami za 1 EUR. W tym przypadku grzanki z solidną porcją czegoś na wierzchu – kawałkiem ryby, pastą rybną, filetami rybnymi.
Trzymamy się mocno i, jeszcze nie jedząc, idziemy również po pierwszą sangrię. Z nalewaka. Najlepszą na świecie (IMO!), oczywiście znajdą się znawcy tematu, którzy się nie zgodzą, ale nam smakowała przecudownie.
Radość, którą tam zaznałam, trudno opisać. Po tapasach i sangrii zrobiliśmy kilka rundek po sali, by się zapoznać z tym pięknym budynkiem i ofertą. Jest tam wszystko na lunch, miłe popołudnie oraz przekąskę. Oprócz sangrii (2, 50 EUR), dobre wina – 1,50-3,50 EUR. Świeżutkie ostrygi – całe stoisko, do wyboru, do rozmiaru, tak jak dusza pragnie, otwierane i podawane natychmiastowo (od 2 do 4 EUR w zależności od rodzaju, rozmiaru i miejsca pochodzenia).
Piwa, grillowane mięso, słodycze (po raz pierwszy nie chciało mi się w ogóle sprawdzać), owocowe smoothie oraz kolorowy zawrót głowy.
Zgadnijcie, ile jeszcze razu tu wróciliśmy w ciągu tego pobytu? Słusznie. Codziennie.
Można zjeść przy ladzie, można przycupnąć przy jednym ze stolików na środku, przy beczkach, dzieląc skrawek miejsca i uśmiech z innymi ludźmi. To miejsce żyje od rana do wieczoru i nie zwalnia ani na minutę.
Piękny targ ze szkła i stali – Mercado de San Miguel – zaprasza codziennie, niedziela-środa od 10 do północy, czwartek-sobota od 10 do 2 w nocy.
San Ildefonso
W swoim logo mają slogan “Taste and smile” i dokładnie to samo robię na myśl o tym miejscu.
Na dole kilka stoisk – ze słodyczami, sokami, przekąskami, do których natychmiast się przyklejam, odczuwając nadchodzący głód, mimo że jadłam jakąś godzinę temu.
Na górze – część gastronomiczna. Znacznie mniejsza, niż na San Miguel, kilka stoisk z jedzieniem na gorąco, parę – z tapasami, kanapkami, jedno duże z winem, parę sklepików z bardziej hipsterskimi produktami (cały wystrój mocno hipsterski, podob jak osoby obsługujące stoiska ;)).
Wielkim plusem jest ogródek restauracyjny, bardzo fajnie urządzony i przytulny.
Michał tutaj uległ namowom i stwierdził spróbować gazpacho (co poskutkowało żądaniem, by robić regularnie w upały w domu). Próbowaliśmy tutaj cudownego kurczaka w sosie śmietanowo-musztardowym, z którym jeszcze tu powrócę.
Nie ma tłumów, więc fajnie tu posiedzieć, pogadać, coś przekąsić, zrobić małe zakupy. Najbardziej kojarzy mi się z warszawskim Targiem Śniadaniowym (wiadomo, koncepcja inna, ale klimat podobny). Zamiast turystów byli głównie miejscowi i sami swoi, spędzając czas w ogródku albo kupując smakołyki na kolację. Wyboru dużego tu nie było, ale da się znaleźć coś dobrego i mile spędzić czas.
Mercado de San Ildefonso czeka na odwiedzających od poniedziałku do czwartku oraz w niedzielę od 10 do północy, w piątki i soboty od 10 do 1:30.
San Anton
Targ znajduje się bardzo blisko Plaza de Cibeles oraz, jak się okazało, po drodze do hostelu, w którym mieszkaliśmy.
Na dole znajduje się dość dobrze zaopatrzony supermarket. Trudno mi ocenić poziom cen, czy jest to bardziej wersja delikatesowa, czy sklep, w którym można robić zakupy na co dzień. Są owoce, warzywa, mięso surowe, wędliny, sery, alkohole, chemia gospodarcza, słodycze, pieczywo, etc… i czereśnie, z którymi jeździłam po całym Madrycie, będąc cały czas tak najedzona, że nie byłam w stanie zjeść ani jednej. Mimo że były przepyszne i ogromne.
Na górze głównie sklepiki z produktami, dość drogimi, ale prawdopodobnie bardzo dobrymi w smaku.
Sporo produktów posiadało metki “eko”, więc jest to miejsce gdzie można znaleźć produkty wyprodukowane zgodnie z zasadami dbałości o środowisko, uprawiane bez nadmiernej chemii (może, zgaduję) oraz produkowane w mniejszych ilościach niż pod masową konsumpcję.
I na górze, i na dole są oczywiście mini knajpeczki z przekąskami, sokami, winami i deserami. Na drugim piętrze jest restauracja na tarasie.
Mercado San Anton czeka na was od poniedziałku do czwartku oraz w niedzielę od 10 do północy, w piątki i soboty od 10 do 1:30.
De la Cebada
Zakochałam się w tym targu równie mocno, co w San Miguel. Tutaj prawdopodobnie robiłabym zakupy domowe, gdybym mieszkała w Madrycie nieco dłużej. No, chyba że odkryłabym jakiś inny targ, bliżej, taniej, klimatyczniej.
Budynek został zaprojektowany pod koniec XIX wieku, w związku z wzrostem ludności w Madrycie i chęcią zapewnienia im żywności i produktów niezbędnych do utrzymania się.
Na tyłach targu znajduje się niesamowity squot – oaza murali, miejsce spotkań,
mały ogródek z zieleniną,
prawdopodobnie powstały w ramach coraz popularniejszego trendu guerilla gardening oraz, jak podejrzewam, popularne miejsce biforów albo wieczornego piwa. My wyglądaliśmy tam z aparatami dość nie na miejscu, ale nikt nam pół słowa nie powiedział, ani za bardzo nie zwracali na nas uwagę, co pozwoliło spędzić pół godziny w totalnej euforii latając od murala do murala i zastanawiając się, kto o te doniczki tutaj dba.
Zdążyliśmy tam kilkanaście minut przed zamknięciem. Niestety prawie wszystkie lokale na górze były już zamknięte (w każdym razie jakieś jedzenie gotowe jest). Ale na dole! Warzywa, owoce, nabiał, ryby, wędliny, ser i wiele innych pyszności.
Tradycyjny, nie turystyczny targ. Duży wybór, obłędne zapachy. Bardzo przypomina Halę Mirowską albo Bio-Bazar w Warszawie. W starej hali, która niejedno widziała. Widać, że obiekt jest nieco zaniedbany, miejscami straszą porzucone stoiska, ale są i podreperowane miejsca, murale również w środku. Mimo wszystko, odetchnęliśmy w tym miejscu z ulgą i kupiliśmy pyszny jamon (szynkę) oraz ser, które spożyliśmy romantycznie na ławce gdzieś w Madrycie, popijając winem i obserwując ludzi na ulicach.
Nie znalazłam niestety godzin otwarcia, ale był otwarty do 18 albo 19. Mercado de la Cebada poleca się na zwykłe zakupy.
Zostawiam was tu z galerią zdjeć, by decyzja o kupnie biletów do Madrytu była łatwiejsza.
lochlik
1 stycznia 2016 at 8:24 pm
O matko, ale się pysznie zrobiło! Znajdą się też tapas dla wegetarian, na przykład pyszne trufle z San Miguel. Mniaaam :)
Tati
1 stycznia 2016 at 11:27 pm
o! trufle nie próbowałam, następnym razem sprawdzę i trufle (uwielbiam!)
sekulada.com
23 sierpnia 2015 at 10:33 am
Jeśli chodzi o Madryt, to tylko Plaza Mayor. Pomimo tego, że sama stolica nie przypadła mi absolutnie do gustu to jednak to miejsce ma w sobie pewien klimat. Nie rozumiem tylko zachwytu sangrią, przecież to najgorszej jakości wino, którego sami Hiszpanie nie chcą pić :D
Tati
23 sierpnia 2015 at 12:58 pm
A to ciekawe – co do sangrii. Bo my widzieliśmy sangrię z nalewaka nawet w takich totalnie nieturystycznych rejonach Madrytu, gdzie turyści w ogóle nie zapuszczają się (różnica w cenie była odczuwalna). Zresztą we wszystkich przepisach na sangrię zawsze podkreślają, że smak zależy od wybranego wina. To właśnie w Polsce sprzedają gotowe do użycia miksy, które porównałabym do gotowych grzańców – niby ok, ale własnoręcznie zrobiony smakuje o wiele lepiej.
sekulada.com
23 sierpnia 2015 at 1:36 pm
Sangria to taki hmm “jabolek” hiszpański :) Pewnie dlatego był w tych nieturystycznych miejscach. Ogólnie z tego co wiem, a mam w tej kwestii doświadczenie jest to niezbyt lubiany trunek :D
Tati
23 sierpnia 2015 at 2:45 pm
Co do jabola to się domyśliłam:) no cóż, jak się nie podoba, to się nie podoba – wierzę na słowo. Przyjrzę się następnym razem bardziej tej kwestii. Ja nie jestem w stanie zaakceptować chipsów do wina i sałatki ziemniaczanej, oni nie chcą pić sangrii – fair enough ;) Ja wybieram raczej lepsze gatunkowe wino do sangrii. I w letnie upalne wieczory ze znajomymi smakuje wybornie :)
polakogruzin
21 sierpnia 2015 at 2:12 pm
Ogromny wpis. Czapki z głów. Czuć atmosferę magicznego Madrytu i można nakarmić oczy zdjęciami jedzenia. Dawno nie widziałem takiej ilości obrazków na blogu :) Pozdrowienia!
Tati
25 sierpnia 2015 at 10:36 pm
No zdjęcia są po to, by nie tylko oczy nakarmić, ale również i żołądek zachęcić od odwiedzin osobistych :)